Znów zabrakło skuteczności…
Gdyby „petarda” odpalona przez Macieja Mizgajskiego w 3. minucie nie została obroniona przez golkipera Rekordu, gdyby chwilę potem Wadim Iwanow i Mateusz Omylak wykorzystali swoje sytuacje sam na sam z bramkarzem… Niestety tak się nie stało. A rywale po rozegraniu rzutu wolnego objęli prowadzenie. I znów mieliśmy kilka okazji pod bramką bielszczan. Ale też mieliśmy na koncie pięć fauli. Po kolejnym Bartłomiej Krzywicki został pokonany z przedłużonego karnego. Oczywiście ruszyliśmy do odrabiania strat. I przytrafiło się nam najgorsze, co się mogło zdarzyć. Jeszcze przed przerwą po kontrze Rekord podwyższył prowadzenie.
A po zmianie stron? Znów bombardował bramkę rywali Mizgajski, Piotrowi Łopuchowi piłka uciekła tuż przed pustą bramką Rekordu. Przeciwnicy ponownie okazali się skuteczniejsi. Przy stanie 0:5 idealnie ustawiony Iwanow z bliska miał wielką szansę na zdobycie chociaż honorowego gola. Strzelił jednak zbyt lekko, by pokonać bielskiego bramkarza.
Przegraliśmy wysoko i … zasłużenie. Bo nie wykorzystaliśmy stworzonych sytuacji i pozwoliliśmy na zbyt wiele przeciwnikowi. Powodów do radości więc nie ma, ale też nie można rozdzierać szat.
Nasze dotychczasowe trudno bowiem uznać za normalne. Fatalna seria kontuzji i chorób, okraszona wyjazdami czwórki kadrowiczów na zgrupowania, spowodowała, że w pełnym składzie trenowaliśmy i graliśmy w sparingach incydentalnie.
Oczywiście porażka – zwłaszcza tak wysoka – nie jest powodem do dumy. Ale okazja do rewanżu nadarzy się za dwa tygodnie, bo w inauguracyjnej kolejce ekstraklasy zagramy z Rekordem.